Wywiad z Anną Sulimą

Wywiad z Anną Sulimą

T: Anna Sulima, dwunastokrotna mistrzyni świata, raz indywidualnie, coś pominąłem z tych najważniejszych tytułów?

S: Bardzo dobrze! W sumie piętnaście medali, w tym 12 złotych i jeden upragniony indywidualnie. Jest to duży bagaż, który bardzo dobrze wspominam, były to dla mnie najlepsze lata.

T: Gdybym miał jeszcze dorzucić mistrzostwa Polski i Europy to musieli byśmy tu trochę posiedzieć?

S: Przyznam się szczerze że sama nie jestem w stanie się doliczyć ile tego było. Nazywano nas wtedy „etatowe medalistki mistrzostw świata i Europy”. Praktycznie nie było imprezy rangi mistrzowskiej z której wracałybyśmy bez medalu. Mimo tak dużej liczby medali każdy krążek był dla nas na wagę złota, był tym jedynym, gdyż do każdych zawodów podchodziliśmy bardzo ambitnie. Meksyk w 1998 był taką „krobką nad i” gdzie zdobyłam trzy złote medale. Myślę że sukcesów było by o wiele więcej ale miałam zwyczajnego pecha w losowaniu koni i często mimo prowadzenia po przejeździe spadałam na dalsze pozycje.

T: Czy w naszym kraju jest bardziej utytułowana zawodniczka od Pani jeżeli chodzi o tytuły mistrzostw świata i Europy?

S: Oczywiście. Jest nią Dorota Idzi oraz Iwona Konwalewska. Były one rasowymi pływaczkami a ja przez całą swoją karierę byłam zmuszona je w tej dyscyplinie gonić.

T: Ile Pani ma medali w swojej kolekcji?

S: 15 medali z mistrzostw świata ale dochodzą jeszcze medale z mistrzostw Europy, których przyznam się szczerze nie mam policzonych.

T: Jest ich aż tak dużo?

S: Myślę że z mistrzostw Europy jest ich około ośmiu bo impreza ta pojawiła się nieco później i w związku z tym tych medali jest stosunkowo mniej.

T: Lubi je Pani eksponować?

S; Mamy w domu jeden pokój o charakterze sportowym gdzie stoją wszelkie puchary ale przyznam się że medale nie są zbyt wyeksponowane. Leżą w jednym miejscu więc serdecznie dziękuję za stojak na medale. Obiecuję że tyle ile się uda, umieszczę na nim.

T: Czy ma Pani medal, który było najciężej zdobyć, który utkwił w pamięci, w którego zdobycie trzeba było włożyć dużo serca?

S: Tak jak powiedziałam na wstępie, na początku mojej kariery każdy zdobyty medal był „tym jedynym”, tym „najcenniejszym” nie ważne jakiego koloru i z jakiej imprezy. Ogromną wartość ma dla mnie pierwszy zdobyty medal. Taki debiut mój w mistrzostwach świata 1988 r. w Warszawie. To ogólnie był dla mnie dobry rok bo wygrywałam wtedy prawie każdą imprezę z Pucharu Świata. Zajęłam wtedy piąte miejsce indywidualnie i było to moje najgorsze miejsce w sezonie. Na szczęcie w drużynie zdobyliśmy złoto i można powiedzieć że wtedy spełniło się moje marzenie. Wynikało to z faktu że pochodzę z małej miejscowości, oraz że nie rokowałam na początku żadnej nadziei na sukcesy, choć wewnątrz chciałam zostać mistrzynią świata, mimo że jak na mnie patrzyli to śmiali się i dziwili co ja robię w tym pięcioboju.

T: Często Pani słyszała z ust środowiska, że nie rokuje Pani żadnych nadziei i nic z Pani nie będzie czy to tylko takie przypuszczenia że tak myśleli?

S: Nie raz takie przesłanki były natomiast myślę że wewnętrznie tak bardziej wrażliwie do tego podchodziłam i gdzieś to sobie w głowie wyolbrzymiałam. Jednak robiłam swoje mając swój cel. W późniejszym czasie jak pojawiały się takie głosy to mnie to dodatkowo mobilizowało do jeszcze większej pracy.

T: Powoli zaczynam dostrzegać, że jest to taki „cichy sekret” wielu sportowców, którzy osiągnęli sukces.

T: Od kiedy Pani uprawia tą dyscyplinę?

S: Od 1984 roku, zaczęłam jak miałam 15 lat, wtedy trafiłam na Ośrodek do Drzonkowa. Wcześniej mieszkałam w Myśliborzu gdzie mój pierwszy trener Pan Leszek Lasorski trenował z nami „ogólnorozwojówkę”. Trochę też „liznęłam” wtedy pływania. Dzięki tym zajęciom wytrenował w nas wytrzymałość i dobry rozwój jeśli chodzi o organizm i fizjologię. To spowodowało że przez całą karierę nie miałam żadnej poważnej kontuzji czy operacji. Ogólnie dziękuję zawsze wszystkim trenerom z którymi pracowałam zarówno w kadrze jak i klubie.

T: Czemu pięciobój nowoczesny?

S: Jak byłam jeszcze w Myśliborzu i myślałam o przyszłości to łączyłam ją zawsze ze sportem. Myślałam o biegach ale pojawił się pięciobój, który stał się moim celem. Czułam że Ośrodek w Drzonkowie to miejsce dla mnie.

T: Dieta sportowca?

S: Myślę, że trzeba przede wszystkim sprawdzić na swoim organizmie co jest dobre a co nie. Po różnych próbach i błędach udało mi się znaleźć swoją dietę zarówno przedstartową jak i w okresie przygotowawczym i te słynne bułki z bananami Adama Małysza co się później pojawiły to ja już właśnie stosowałam zarówno na śniadanie jak i podczas samej konkurencji, gdyż były one lekkostrawne i energetyczne. Ogólnie stronię od wszelkich medykamentów, nie lubię wszelkich tabletek, nawet na ból głowy (śmiech). Zawsze jechałam na naturze czyli warzywa i owoce. To były moje odżywki.

T: Ze względu że Pani kariera trwała dość długo to zwiedziła Pani pewnie dużo krajów. Który Pani się najbardziej podobał i który by Pani poleciła naszym słuchaczom i czytelnikom?

S: To zaraz po medalach był dla mnie największy atut, gdyż moich rodziców nigdy nie było by stać bym jeździła po świecie. Dzięki temu że trenowałam pięciobój, mogłam zwiedzić wiele krajów i zobaczyć wiele pięknych miejsc. Największe wrażenie zrobił na mnie Izrael. Ta różnorodność, przekrój kultur, Morze Martwe i Jerozolima. Również zapamiętam Australię, która jest zupełnie inna niż Europa. Jednak ja zawszę będę wierna Włochom, które są kolejnym krajem gdzie mogła bym mieszkać. Tam mi wszystko pasuje od języka po jedzenie.

T: W tym miejscu pytam zawsze o cele sportowe jednak Pani zakończyła karierę w 2000 roku. Podejrzewam jednak, że jako sportowiec z krwi i kości te cele pewnie nadal jakieś są.

S: Jeśli chodzi o cele sportowe po karierze to ich nigdy nie miałam. Praktycznie ruszam się bo to jest moim nałogiem. Jeśli nie pobiegam lub nie pojeżdżę rowerem to naprawdę źle się czuję, robię to głównie dla zdrowia i lepszego samopoczucia.

T: Czyli uprawiając teraz sport Pani odpoczywa?

S: Zdecydowanie tak! Odpoczywam zarówno psychicznie jak i fizycznie. Brak możliwości uprawiania sportu był by dla mnie najgorszą karą.

T: Co Panią motywowało w chwilach słabości?

S: Przede wszystkim wyznaczony cel. Na każdy sezon był inny. Najpierw udział w mistrzostwach świata, później udział w olimpiadzie.

T: Ma Pani jakiś swój ulubiony rekord lub passę zwycięstw?

S: Nie. Pięciobój jest złożoną dyscypliną i można powiedzieć że zawodnik indywidualnie wyznacza sobie dany rekord. Dla mnie takim rekordem było przegrać jak najmniej walk w turnieju szermierczym i właśnie w Meksyku gdzie zdobywałam mistrzostwa świata na 32 walki oddałam tylko 5. Zważywszy że walczy się tam tylko do jednego trafienia to był naprawdę dobry wynik.

T: Jak by Pani zachęciła młodzież do uprawiania pięcioboju?

S: Przede wszystkim zachęcić bym chciała rodziców dzieci w wieku szkoły podstawowej by dali szansę spróbować każdej dyscypliny. Tak by każde dziecko w wieku 6-7 lat zaczęło pływać. Na jego bazie można zostać mistrzem świata prawie w każdej dyscyplinie sportowej. Ważne jest też to by swoje dzieci odpowiednio zmobilizować do treningu i dalszego wysiłku. Teraz przeważa komputer i telefon co jest bardzo niedobre. Ostatnio uczestniczyłam w biegu na 400 m gdzie zauważyłam że 70% dzieci w wieku 11-12 lat w połowie biegu już szła. Dla mnie jest to porażka a zarazem świadczy o tym że te dzieci nie mają żadnej kondycji. Świadczy to o tym że tylko siedzą, leżą i jedzą. (śmiech)

T: Czyli rodzic teraz musi być takim pierwszym trenerem?

S: Tak. Zdecydowanie tak. Musi być tym co pokaże, zachęci, który da impuls do działania.

T: Jakie jest Pani motto?

S: „Jak magnez przyciąga żelazo, tak cierpliwość przyciąga zwycięstwo”. Są często zawodnicy ambitni i trenujący i gdzieś tam coś nie wychodzi to zawsze mówię tylko cierpliwość. Trzeba umieć poczekać a sukcesy w końcu przyjdą.

T: Dziękuję ślicznie za rozmowę.